Opublikowano Dodaj komentarz

Zbuduj własny pałac – w swojej głowie!

A gdyby tak być w stanie zapamiętać wszystko?

Od tysiącleci ludzie zdają sobie sprawę z ułomności własnej pamięci. I mimo, że zapominanie jest częścią życia, pozwala nam wyrzucić ze świadomości przykre doświadczenia czy redundancyjne lub niepotrzebne informacje, to często sam proces pamięć-niepamięć, niestety, lubi płatać nam figle. Często z jakiegoś powodu pamiętamy całkowitą bzdurę lub najbardziej bezużyteczny fakt, jaki tylko można sobie wyobrazić, a nie jesteśmy w stanie zapamiętać czegoś na czym nam zależy – szczególnie przed egzaminem.

Z pomocą przychodzą nam mnemotechniki – czyli sposoby ułatwiające zapamiętanie, przechowywanie i przypominanie sobie informacji. W tym artykule skupimy się na jednym z ciekawszych aspektów stosowanych przez mistrzów pamięci – a mianowicie – porozmawiamy o tytułowych pałacach.


Myślę, że wielu z Was mogło gdzieś słyszeć o tej technice, jednak jej tajemne arkana z pewnością pozostają przed niektórymi z Was ukryte. Samo określenie “pałace pamięci” niesie ze sobą pewną aurę tajemniczości – pojawiają się w wielu opisach w literaturze; znajdziemy je m.in. w dziełach Cycerona (De oratore), pewnego anonimowego Rzymianina z 85 r. p.n.e. (Ad Herenium), czy Tomasza z Akwinu, który to zalecał tę technikę, którą stosował sam celem uporządkowania reguł religijnego życia. Co zabawne, kilkaset lat później anglosaskie szkoły zakazywały nauki tej techniki, uważając ją za bezbożną – wszak ludzki umysł nie mógł osiągać takiej mocy pamięciowej bez uciekania się do okultyzmu!

Pałace pamięci obecne są także w popkulturze – tytułowy Hannibal z powieści Thomasa Harrisa korzystał z nich, aby zapamiętać różnorakie detale przechowywanych we wspomnieniach faktów, w tym topografię miast, a główny bohater serialu Mentalista wspominał o tej technice wielokrotnie.

Przechodząc już jednak to bardziej bliskich nam czasów, w 1980 roku Roediger przedstawił dowód uznający skuteczności metody mnemotechnicznej w Journal of Experimental Psychology. Sprawdzał on, jak wiele informacji zostanie zapamiętanych i odtworzonych przez uczestników w ciągu 24 godzin – sposób wykorzystujący metodę loci okazały się o 25% bardziej skuteczne.


Na czym jednak polega sama technika? Otóż jest banalnie prosta.

Każdy z nas oczyma wyobraźni jest w stanie otworzyć swój dom. Może być wolnostojący, może to być szeregowiec, czy mieszkanie w bloku. Znajdują się w nim pokoje, w każdym znajdują się inne przedmioty – szafy, kredense, szuflady, schowki na klucze, telewizor, piwniczka, biurko, kominek, itp. Są to miejsca, w którym będziemy chować nasze obrazy, które będą stanowić umysłową reprezentację rzeczy, którą chcemy zapamiętać.

Wyobraźmy sobie, że musimy przyswoić sobie leki oddziałujące na AUN. Dobrym sposobem będzie umieszczenie w jednym z pokoi np. beta-adrenolityków, w drugim cholinolityków itp.

Wśród tych pierwszych mamy kilka nazw do zapamiętania np. metoprolol (skojarzymy to z metą), bisoprolol (skojarzymy to z zespołem powtarzającym piosenkę na końcu koncertu), atenolol (ten wredny typ ze szkoły, który zawsze potrzebował uwagi wszystkich), celiprolol (słynny celebryta) i nebiwolol (mgła – nazwa podobna do łacińskiego słowa nebula czy włoskiego nebbia). 

Zamknij teraz oczy i spróbuj wyimaginować sobie swój pokój. Gdy odtworzysz go w swym umyśle (im więcej szczegółów tym lepiej!), zacznij w kolejnych miejscach chować kolejne obrazy – biało-czarną flagę symbolizującą metę, płytę swojego ulubionego zespołu (lub sam zespół – tyle, że mieszczący się do szuflady) itd. Na każdy obraz spoglądaj przez kilka sekund starając się dokładnie zapamiętać co, gdzie i w jaki sposób umieściłeś. Gdy ukończysz układanie przedmiotów w pokoju, przejdź się po nim kilka razy. Zacznij od poruszania się zawsze w jednym kierunku (np. zgodnie z ruchem wskazówek zegara) i odtwarzaj po kolei umieszczane w tym pokoju obrazy. Gdy jesteś gotowy i pewny, że udało Ci się skutecznie umeblować swój wirtualny pokój, przejdź do tworzenia następnego.

Staraj się co jakiś czas odtwarzać swój pałac przechadzając się po jego komnatach – zdecydowanie umocni to Twój ślad pamięciowy. Największym problemem, jaki możesz spotkać przy korzystaniu z tej techniki, jest ograniczona liczba miejsc, w których możesz umieszczać swoje obrazy. Pamiętaj jednak, że pałac można do woli rozszerzać – o ogród działkowy dookoła, o drogę prowadzącą do mieszkania, o osiedlowy sklepik, czy o inne znane Ci miejsca. Możliwości są w istocie nieskończone.

Poziom złożoności informacji również można pogłębiać – wszakże nikt nie jest w stanie nas powstrzymać przed stworzeniem osobnych pomieszczeń dla β1-adrenolityków, β2-adrenolityków, β-adrenolityków nieselektywnych, β-adrenolityków z wewnętrzną komponentą agonistyczną, itp.

Osoby bardziej obyte z systemem miejsc, wraz ze stopniowym rozbudowywaniem swoich pałaców, są w stanie tworzyć wirtualne budowle od zera, miejsca, w których nigdy nie byli poza swoją wyobraźnią. Wymaga to niezwykle dużo treningu, jednak sam sposób pozwala na dosłownie wszystko, a wykorzystuje dwie proste właściwości naszego mózgu, który zapamiętuje lepiej:

  • obrazy niż słowa czy fakty, 
  • miejsca niż konspekty i teorie.

Pamiętaj jednak, że aby pałac był trwały, należy go wielokrotnie odwiedzać – w tym pomoże Ci wykorzystanie systemu powtórzeń (SRS), o którym była mowa w jednym z poprzednich artykułów.

Przydatne linki i źródła:

https://tricksofmind.pl/palac-pamieci

https://pl.wikibooks.org/wiki/Mentalizm/Pa%C5%82ac_pami%C4%99ci

https://en.wikipedia.org/wiki/Method_of_loci

https://artofmemory.com/wiki/How_to_Build_a_Memory_Palace
(dokładny opis budowania pałacu po angielsku)



“Pałace pamięci” to kolejny z serii artykułów poświęcony metodyce nauki, pamięci, biologii uczenia się i kognitywistyki. Pozostaje jeszcze wiele do zrobienia, ale wierzcie, że będziemy zgłębiać ten temat jak tylko możemy. À bientôt!

Opublikowano Dodaj komentarz

O pochodzeniu nazw leków biologicznych

Niewątpliwie każdy z nas, niejednokrotnie napotykając wyjątkowo dziwną, wręcz abecadłową nazwę leku (jakim jest przykładowo abciximab), zaczął się zastanawiać, skąd też biorą one (kimkolwiek lub czymkolwiek są) – wszystkie te pokraczne, dziwaczne nazwy?

I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby takich leków było tylko kilka. Ale im głębiej wchodzimy w arkana farmakologicznej kreatywności, tym więcej dziwnych “zumabów”, jak zwykłem je nazywać, spotykamy. Nazwy tych leków wyglądają co najmniej jakby kot przeszedł komuś po klawiaturze, lub też przypominają efekt trzaśnięcia głową o klawisze.

A co, gdybym Wam powiedział, że w tych nazwach jest ukryty sens?

Zacznijmy może od tego, o czym mówimy. A mianowicie, chciałbym pokrótce wytłumaczyć skąd biorą się nazwy leków biologicznych i co też można z nich rozszyfrować.

Według definicji WHO lek biologiczny to substancja wytworzona za pomocą biotechnologii, a do tej kategorii należąj: krew, produkty krwiopochodne, komórki somatyczne, terapia genowa, terapia tkankowa, rekombinowane białka, szczepionki oraz przeciwciała. W 2017 r. Światowa Organizacja Zdrowia przygotowała najnowszą wersję zasad nazywania leków biologicznych tak, aby ich nazwy były znaczące, i, w zasadzie, przekazywały w swoim ezoterycznym języku informacje właściwie wyłącznie wtajemniczonym.


Weźmy dla przykładu najpopularniejsze końcówki:
– rsen – nukleotydy antysensowne
– cel – terapia komórkowa
– stim/stym – czynniki stymulujące kolonie
– aza – enzymy
– poetyna – czynniki stymulujące tworzenie krwi typu erytropoetyna
– som – pochodne hormonu wzrostu
– presyna – pochodne wazopresyny

I dla tych konkretnych grup leków stworzono zasady nomenklatury. Podam dwa przykłady nazywania leków, które odegrają niesamowitą rolę w niedalekiej przyszłości:


Terapia komórkowa:

losowe literki + typ manipulacji/zmiany + rodzaj komórki + końcówka -cel


I tutaj przykładem będzie spanlecortemlocel – lek będący pochodnymi komórkami progenitorowymi pobranymi z allogenicznej krwi pępowinowej. Tak, mamy na to nazwę.


To samo tyczy się terapii genowej – tutaj nazwa leków składa się z dwóch wyrazów:


Wyraz 1 – część genowa: prefiks + infks + suffiks (losowy) + nazwa genu + [samogłoska]gen 


Wyraz 2 – część wektorowa: losowe literki + wektor wirusowy + -vec lub -repvec.

Przykładami mogą być onasemnogen abeparwowek, czyli słynny ostatnimi czasu lek, będący terapią genową rdzeniowego zaniku mięśni (SMA), a także woretygen neparwowek, zarejestrowanym (i stosowanym już w Polsce) w “leczeniu dorosłych oraz dzieci i młodzieży z utratą wzroku z powodu dziedzicznej dystrofii siatkówki spowodowanej przez potwierdzone bialleliczne mutacje genu RPE65 oraz u których zachowała się wystarczająca liczba żywych komórek siatkówki”.

Jednak, jako że tych leków jest (póki co!) mało na rynku, zajmijmy się raczej produktami biologicznymi, które od kilkunastu lat robią prawdziwą rewolucję w leczeniu wielu chorób autoimmunologicznych, takich jak: astma, łuszczyca, atopowe zapalenie skóry, reumatoidalne zapalenia stawów, zesztywniające zapalenie stawów kręgosłupa czy stwardnienie rozsiane. Oprócz nich, inne leki biologiczne można spotkać w chorobach zakaźnych, osteoporozie, wśród leków przeciwpłytkowych, a także w leczeniu nowotworów.

Są to przeciwciała monoklonalne, a konstrukcja ich nazw jest w zasadzie bardzo prosta:


prefiks (losowe literki) + klasa + gatunek + mab (monoclonal antibody)


gdzie jako “klasa” rozumiemy rodzaj tkanki/układu, na których lek ten oddziałuje, a poprzez “gatunek” – skąd też to przeciwciało pochodzi.

Wśród klasy możemy wyróżnić takie infiksy:

  • anibi – inhibitor angiogenezy
  • ba(c) – bakterie
  • ci(r) – sercowo-naczyniowe (cardiovascular)
  • fung – grzybicze (fungal)
  • de – endokrynologiczne
  • gros – związane z czynnikami wzrostu mięśni szkielotowych
  • ki – interleukiny
  • li – immunomodulujące
  • ne – nerwowe
  • os – kostne
  • tu/ta – nowotworowe (tumor)
  • vi – wirusowe (viral)

Natomiast spośród gatunku, tj. pochodzenia przeciwciała mamy zdecydowanie mniej przykładów, jednak są one trudniejsze do zapamiętania:

  • a – szczurze (rat)
  • e – chomicze (hamster)
  • i – naczelne (primate)
  • o – mysie (mouse)
  • u – ludzkie (human)
  • xi – chimeryczne
  • zu – humanizowane
  • xizu – hybryda chimeryczno-humanizowana
  • -axo – hybryda szczurzo-mysia

W ten sposób można rozróżnić skąd pochodzą konkretne przeciwciała. Weźmy pod ostrzał dla przykładu jedne z pierwszych leków biologicznych, czyli przeciwciała wiążące TNFα, stosowane m.in. w reumatologicznym zapaleniu stawów, czy w zesztywniającym zapaleniu stawów kręgosłupa:

  • infliximab – chimeryczne
  • adalimumab – immunomodulujące, ludzkie
  • golimumab – jak wyżej, różnią się tylko losowym prefiksem
  • certolizumab – jak wyżej, ale nie jest ludzkie, tylko humanizowane
  • etanercept – nie jest przeciwciałem, ale rozpuszczalną cytokiną wiążącą TNFα (stąd też końcówka -cept). 

Pełna lista przeciwciał monoklonalnych jest naprawdę wyczerpująca, polecam jednak odwiedzić anglojęzyczną wikipedię, na której znajdziecie listę wielu ciekawych leków rozłożonych na czynniki pierwsze. Zachęcam do zrobienia sobie ćwiczenia, gdyż w ten sposób najłatwiej zapamiętać składowe nazw tych leków – patrząc na losową nazwę, a następnie próbować odgadnąć jej pochodzenie, jak i miejsce docelowe działania leku. – LINK.

Choć co prawda skrupulatna nauka wszystkich tych mistycznie brzmiących wyrazów na pamięć nie ma większego sensu, to należy zdawać sobie sprawę, że stają się one coraz bardziej powszechne. Wielu pacjentów uczestniczy w programach lekowych, a my, czy to jako lekarze pierwszego kontaktu, czy specjaliści wąskich dziedzin, powinniśmy mieć pełen wgląd w indywidualne przypadki. Niewykluczonym (a wręcz pewnym) jest, że w przyszłości ich zastosowanie jeszcze bardziej się rozszerzy i będzie dotyczyć niemal wszystkich medycznych specjalności. Do tego czasu warto uzbroić się w odpowiednie narzędzia, aby z łatwością nawigować wśród fal tego alfabetycznego oceanu.

Opublikowano Dodaj komentarz

O technice rozkładania nazw, czyli jak zapamiętać te pokrętne farmakologiczne farmazony

Ten artykuł będzie nieco inny niż poprzednie, które do tej pory pojawiły się na naszym blogu. Za każdym razem staram się opisywać pewne znane czy naukowo udowodnione sposoby uczenia się (EBE – Evidence-Based Education), które znalazły aprobatę w środowiskach pedagogicznych.

Choć sam nie jestem nauczycielem (choć kto wie, jakie niespodzianki kryje przyszłość?), to bezlik energii przeznaczam na samokształcenie i usilnie staram się przybliżyć ten proces Wam – moim przyszłym kolegom po fachu. Wobec tego, w obliczu konieczności znalezienia odpowiedniego sposobu na naukę, musimy uciec się do niecnych sposobów.

Nie bez powodu farmakologia jest postrachem studiów medycznych. Nie tylko wiąże się z ogromnym nawałem materiału do nauki – to też istotnie jeden z pierwszych przedmiotów, który ma rzeczywiste przełożenie na nasze postępowanie z pacjentem. To tutaj zaczynamy przyswajać informacje o lekach, które będziemy stosować w nie tak dalekiej przyszłości. O ile zapamiętanie, czym są komórki Ito ma wątpliwą wartość w kontekście naszego przyszłego zawodu, to dobra znajomość leków używanych w stanach zagrożenia życia może, a nawet niewątpliwie się nam (a przede wszystkim naszym pacjentom) przyda.

W niniejszym artykule nie skupimy się jednak na nauce farmakologii per se. Będziemy natomiast starać się zapamiętać nazwy leków bez wchodzenia w głębsze aspekty ich farmakodynamiki. Sama technika, z której korzystałem, jest bowiem rewelacyjnym sposobem, który pomógł mi w zapamiętaniu niejednego leku. Korzystałem z tych samych technik, których używam do nauki języków obcych; wszak czyż farmakologia nie jest po prostu kolejnym zbiorem kodu niezbędnym do komunikacji?

Zastanówmy się zatem co składa się na farmakologiczną nazwę leku. Zasadniczo mamy zawsze dwa człony, które roboczo pozwoliłem sobie nazwać jako:

RDZEŃ  RODZAJOWY + KOŃCÓWKA GRUPOWA


Druga część (tzw. końcówka) dotyczy poszczególnej grupy, do której danych lek należy. Podajmy może kilka przykładów:
– sartan – inhibitor receptora angiotensyny
– pryl/pril – inhibitor konwertazy angiotensyny
– gliptyna – inhibitor dipeptydylopeptydazy IV (DPP-4)
– epam / -olam – benzodiazepiny
– fluran – gazy znieczulające
– cylina – antybiotyk z grupy penicylin
– semid – diuretyki pętlowe
– paryna – heparyna drobnocząsteczkowa
– pryd – lek prokinetyczny
– statyna – inhibitor HMG-CoA
– dypina – inhibitor kanału wapniowego


Jest to zdecydowanie prostsza część całej zabawy, a jej skuteczne opanowanie pozwoli nam poprawnie odpowiedzieć na wiele pytań egzaminacyjnych. W późniejszej pracy, nawet jeśli na rynku pojawi się nowy lek, to z łatwością przypiszemy go do jednej z istniejących grup. W większości przypadków będziemy mieli rację, jednak zawsze może pojawić się ta jedna czarna owca (patrzę na ciebie, Panie Klorazepat).

Pierwsza część to ta, która sprawiać nam może więcej problemów. Konia z rzędem temu, kto będzie w stanie wskazać, w jaki sposób nazywane są te leki. Nazwy te wydają się niczym wyciągnięte z jakiegoś starego manuskryptu z nieistniejącej już Biblioteki Aleksandryjskiej czy wyryte na skalnych ścianach przez naszych przodków w czeluściach jaskini Lascaux.

Jednym z najlepszych sposobów, aby zapamiętać szereg tych pokracznych nazw, jest wymyślenie adekwatnej historii. Opowieść ta nie musi być sensowna, a podobieństwo niektórych rdzeni do rzeczywistych słów wymaga pewnej umiejętności mentalnej akrobatyki, co nie przekreśla jednak użyteczności i celowości tej metody.

Weźmy dla przykładu inhibitory dipeptydylopeptydazy 4 (DPP-4):


sitagliptyna
wildagliptyna
saksagliptyna
linagliptyna
alogliptyna



Są to wszystkie gliptyny dostępne na europejskim i/lub amerykańskim rynku. Istnieje jeszcze kilka innych przedstawicieli tej grupy używanych głównie w Korei czy Japonii, jednak póki co nie zaprzątajmy sobie nimi głowy.

Rozbijając powyższe nazwy można łatwo skojarzyć je z odpowiednimi terminami. Sitagliptyna kojarzy się nam z, oczywiście, sitem (“sprzęt do przesiewania lub cedzenia” za Słownikiem Języka Polskiego), wildagliptyna z pewną poznańską dzielnicą (a dla niepoznaniaków – z pewnym pięknym żółto-czarnym ptakiem), saksagliptyna z pewnym niemieckim landem (czy królem Sasem…), linagliptyna nie wymaga komentarza, natomiast alogliptyna powinna przywołać w naszej pamięci pewien objaw neurologiczno-psychiatryczny bądź też wymowę francuskiego allô

Mając już kilka tych słów – sito, wilda/wilga, saksonia, Sas, lina, alogia/allô – możemy kontynuować z utworzeniem wokół nich historii. Przed przeczytaniem mojej wersji spróbuj zrobić to sama/sam. Możesz też wymyślić własne skojarzenia korzystając z powyższych słów.

Kilka prostych pomysłów:
1. Alogiczny Sas udał się na Wildę celem zakupu sita i liny.
2. Saksońskie wilgi lubują się w czysto alogicznych czynnościach – lubią przekładać linę przez sito.
3. Alogiczny mieszkaniec Wildy, z pochodzenia Sas, usłyszał jak dzwoni telefon. Akurat próbował zawiesić sito na lince, więc wziął pierwszy lepszy przedmiot i przyłożył do ucha i powiedział: “halo?”.

Historyjki te nie są przejawem erudycji czy wysublimowanego gustu – i nie muszą nimi być. Są nasze własne, a każda potencjalna głupota, która pozwoli nam zapamiętać kolejne kilka leków, głupotą być przestaje. Wszak pamięć oparta na skojarzeniach jest niezwykle trwała.

Innym problemem pozostają bez wątpienia nazwy leków, które zdają się z niczym nie kojarzyć. Wierzcie mi jednak, że nawet z takich kuriozalnych terminów można coś wykoncypować.

Weźmy sobie dla przykładu pewien popularny inhibitor receptora aldosteronu – eplerenon.
Rozbijmy go sobie na czynniki pierwsze:


E – PLERE – NON 



E jest zwykłą samogłoską i w takiej sytuacji możemy podejść do niej na kilka sposobów. Może być przybliżoną wymową angielskiego przedimka “a”, może być wyraz zakłopotania/niewiedzy (“eeeeehhh… nie wiem”), czy też możemy skojarzyć E z jakąś postacią bądź słowem – tutaj warunek jest jednak taki, że tego skojarzenia będziemy musieli użyć także w innych mnemotechnikach.

PLERE – NON brzmi zdecydowanie gorzej niż PLENER – NON, a tę prostą filozofię życiową można przenieść na polszczyznę jako francuskie “nie” na propozycję imprezy na łonie natury. 

Inną formą rozbicia może być też:


EPLE – RENON


Gdzie “eple” to norweskie jabłko, a “renon” pokazuje jego renomę – renomowane norweskie jabłko w zwalczaniu objawów niewydolności serca! An apple a day…

Jakkolwiek tego nie zrobicie, jeśli zrobicie to sami, to ślad pamięciowy będzie trwalszy. Sposób na rozbijanie nazw jest uniwersalną, powszechnie znaną metodą nauki, ale słowa, z którymi poszczególne zbitki się Wam kojarzą, są Waszymi indywidualnymi hakami pamięciowymi.

Przed kilkoma laty, gdy zaczynałem uczyć się farmakologii, musiałem poradzić sobie z tymi nazwami. A jako, że lubię uczyć się języków obcych, przedmiot ten potraktowałem jako po prostu kolejny do nauki. Tworzyłem skojarzenia i historyjki, a wiele z nich pamiętam do dzisiaj.

Pozostają jeszcze dwie kwestie:
– jak zapamiętać i połączyć nazwę leku z jego właściwościami, (przeciw)wskazaniami, działaniami niepożądanymi i trylionem innych rzeczy, które musi zapamiętać?
– jak zapamiętać arcydziwne leki, czyli takie abstrakcyjne ciągi liter jak idaracuzymab czy onasemnogen abeparwowek?

Ale o tym już w kolejnym artykule…

Kończąc cały artykuł, pragnę jeszcze odesłać bardziej zainteresowanych do artykułu (trochę starszego, bowiem już z 2006 roku) dotyczącego spolszczania nazw leku i bałaganu, który po dziś dzień panuje w terminologii farmakologicznej – LINK


“O technice rozkładania nazw, czyli jak zapamiętać te pokrętne farmakologiczne farmazony” to kolejny z serii artykułów poświęcony metodyce nauki, pamięci, biologii uczenia się i kognitywistyki. Pozostaje jeszcze wiele do zrobienia, ale wierzcie, że będziemy zgłębiać ten temat jak tylko możemy. À bientôt!

Opublikowano Dodaj komentarz

Dead Time

Usiądź wygodnie. Jest dzień roboczy. Jeśli jest weekend, to przypomnij sobie swój typowy dzień roboczy. Spójrz na zegarek. Zobacz, ile czasu poświęcasz na codzienne czynności. Studia, praca, nauka, czas wolny. Ora et labora. Lather, rinse, repeat.

A teraz zastanów się jeszcze przez chwilę. Na jakiej czynności tracisz najwięcej czasu? Lecz zanim odpowiesz na to pytanie, zdefiniujmy sobie czym właściwie jest ta słynna “utrata czasu”. Albo jeszcze lepiej: co utratą czasu nie jest.

Praca/szkoła/studia. Te wszystkie mogą być zarówno stratą czasu, jak i być niezbędnymi elementami dla naszego rozwoju, dlatego odpowiedzenie na podane pytanie w tym temacie może się wiązać z mnogim rozkawałkowaniem problemu, który wychodzi poza zakres tego artykułu.

Czas wolny. Czas wolny jest kwestią świętą i o ile nie dominuje w naszym harmonogramie, to nigdy nie jest stratą czasu. Wartym zapamiętania jest, że dwie godziny wolnego są ważniejsze dla naszej efektywności i komfortu psychicznego  niż kolejne dwie godziny w kilkugodzinnej sesji pracy czy nauki.

Nauka. Ta również może, lecz nie musi być stratą czasu. Jednak ten temat poruszany jest w każdym artykule z serii, także i w tym.

No i wreszcie – dojazd. Coś, na co w literaturze angielskim mamy nawet odpowiednie słowo – commuting – czyli przemieszczanie się z miejsca zamieszkania do miejsca nauki/pracy a następnie powrót w swoje strony. I to jest właśnie koncept, nad którym się dzisiaj pochylimy – koncept martwego czasu.

Policz sobie teraz, ile czasu poświęcasz obecnie na dojazdy. Jeśli jest to dziennie około godziny, to jesteś, w skali całego globu, szczęściarzem. Mimo wszystko, to nadal jest cała godzina. Gdybyśmy przez godzinę dziennie przez 3-4 lata uczyli się portugalskiego, to dzisiaj każdy z nas mówiłby praktycznie płynnie w tym języku. Jednak, z jakiegoś powodu, większość zna nie zna nawet obrigado. W czym rzecz?

I to jest właśnie dead time. To okres, który, z racji codziennych aktywności musimy przetrwać. Może to być dojazd do pracy, podróż pociągiem, czekanie w kolejce z zakupami, oczekiwanie w poczekalni w poradni lekarskiej, u fryzjera, na przystanku na autobus. I co większość z nas robi przez ten czas? Otwiera… pewną stronę z białym f na niebieskim tle. Przesuwa ekran i przygląda te same treści, które przeglądał niespełna 30 minut temu. Nie ma gorszego sposobu na “utratę czasu”.

A teraz wyobraźmy sobie, że tym razem wykorzystujemy jednak nasze wolne przebiegi, które w tym właśnie momencie zajęte są… no właśnie. Nic nie robieniem.
Codziennie spędzamy długie minuty po prostu czekając. A co, jeśli czekając, robilibyśmy coś innego?

Dead time jest pojęciem pochodzącym z automatyki i oznacza okres po uruchomieniu urządzenia, w którym urządzenie to nie jest w stanie wykonywać swojej pełnej aktywności. Jednak my ten okres “wyczekiwania” jesteśmy w stanie wykorzystać. Co tak naprawdę przeszkadza nam w przeczytaniu rozdziału książki, powtórzeniu kilkunastu fiszek z Anki, czy też szybkie przerobienie jakiegoś leku? Posiadając małe urządzenie z milionem funkcji, które daje nam dostęp do całej wiedzy ludzkości w dowolnym momencie powoduje, że optymalizacja naszego czasu jest prostsza niż kiedykolwiek dotąd. 

Ten argument można by co prawda łatwo zbić argumentem, że przecież nie wszyscy, dla przykładu, dojeżdżają do pracy komunikacją publiczną, wielu dojeżdża do swojego miejsca pracy/nauki dla przykładu samochodem. I o ile nie namawiałbym do czytania książek w czasie jazdy (dla bezpieczeństwa nas wszystkich), to codzienne słuchanie audiobooka w drodze spowodowałoby, że “przeczytalibyśmy” do kilkunastu dodatkowych książek rocznie!

Każdy z nas ma inną ilość czasu, który można by określić jako “martwy”. Z tego powodu warto by dokładnie przyjrzeć się temu, ile czasu w ciągu doby jesteśmy w stanie zoptymalizować do tego stopnia, żeby móc sobie potem spokojnie odpocząć i zająć tym, czym lubimy. 

Opublikowano Dodaj komentarz

Wieczne problemy z pamięcią

Bez wątpienia każdy z nas narzekał w pewnym momencie na swoją pamięć. Żyjemy w świecie, w którym liczba otaczających nas informacji zdecydowanie przewyższa zdolności poznawcze naszego, nie różniącego się wiele od naszych paleolitycznych przodków, mózgu. Informacje, które tłoczymy sobie do głowy każdego dnia są redundancyjne – wielu z nich nie potrzebujemy do przeżycia i funkcjonowania.


Dar niepamięci jest przez nas bardzo niedoceniany, szczególnie w sytuacji, gdy musimy w krótkim czasie przyswoić bardzo dużą ilość informacji. Do głowy przyjść może wiele takich sytuacji: przygotowania do egzaminu, recytowanie wiersza na pamięć w szkole, przemowa publiczna, nauka języka obcego czy właśnie konieczność przyswojenia ściany leków na najbliższe zajęcia.


I dlatego też postanowiłem popełnić ten artykuł, a właściwie serię artykułów, w których to będziemy przyglądać się pamięci – jej budowie, fizjologii, procesowi. Z poziomu psychologicznego wejdziemy na profil ewolucyjny, by następnie zejść do poziomu biologii molekularnej. Przemierzymy oceany pamięci długotrwałej na statku pamięci deklaratywnej, by w na koniec zanurzyć się w głębinach pamięci sensorycznej.


Jednak zanim wyruszymy w podróż po wodach naszego umysłu, musimy się na ten wojaż odpowiednio przygotować. Dlatego też zaczniemy od starego jak dziedzictwo Rzymu powiedzenia – repetitio mater studiorum est.


Ubierając jednak to pradawne powiedzenie w nowe brzmienie, należy porozmawiać o SR (Spaced Repetition). Jest to jedna z form uczenia, która ma swoje podwaliny w nauczaniu opartym na dowodach (EBE – evidence-based education; analogiczne do znanej nam wszystkim EBM).

Sama metoda polega na regularnym powtarzaniu materiału w odpowiednim przesunięciu czasowym. I o ile można ją zastosować do niemalże wszystkiego, to jest najlepszym sposobem, gdy musimy przyswoić dużą ilość materiału, która musi pozostać w naszej pamięci długotrwałej.


Na temat SRS (ukrywający się pod wieloma nazwami – spaced rehearsal, expanding rehearsal, graduated intervals, repetition spacing, repetition scheduling, spaced retrieval and expanded retrieval) powstało bardzo wiele prac naukowych – wszak zaprojektowanie takiego eksperymentu nie jest zbytnio skomplikowane.

Jedną z pierwszych napisał Ebbinghaus już w 1885, przez niektórych uważany za “ojca” całej metody, co wprawdzie pozostaje dosyć kontrowersyjne (ciężko jest nazwać metodę Ebbinghausa typową metodą SR, ale jest z pewnością pierwszą pracą, w której wykazuje on pozytywne działania tzw. spacing effect).

Zauważył on, że liczniejsze powtórzenia w krótszym okresie nie są wcale skuteczniejsze, niż mniej liczne powtórzenia w dłuższym okresie. Przez kolejne lata psycholodzy, neurobiolodzy i kognitywiści starali rozpracować się temat ludzkiej pamięci. 


I o ile tajemnice ludzkiego umysłu nadal pozostają dla nas zagadką, to metoda SR utrzymała swoją pozycją i stała się jednym z wiodących sposobów na planowanie długodystansowej nauki. Pod koniec artykuły zamieszczę kilka odnośników dla tych, którzy będą chcieli bardziej zgłębić temat.

Idea polega na przyswojeniu danej porcji materiału w dniu zero, który następnie powtarzany jest w kolejne dni. Interwał pomiędzy poszczególnymi powtórkami wydłużają się. W sposobie Leitnera, gdy dana informacja przy powtórce została poprawnie odtworzona z pamięci, przesunięta jest do kolejnej powtórki. W przypadku pomyłki, wraca ona na sam początek kolejki (w ten sposób trudniejsze informacje są powtarzane dużo częściej niż informacje łatwiejsze czy też banalne). Ten skomplikowany wywód można by zastąpić prostym, obrazkiem:

Jak można się domyśleć, SR zakłada podział materiału, którego się uczymy na odpowiednie, niepodzielne części (które dla przejrzystości i podniosłości artykułu postanowiłem nazwać “kwantami materiału” – nie mylić proszę z prawdziwą fizyką), a te umieszczamy na fiszkach (flashcards). Oczywiście, można stosować metodę SRS do wszelakich form uczenia się, jednak najczęściej używana jest właśnie do tworzenia i odtwarzania fiszek.

Samo tworzenie fiszek wiąże się z pewnymi zasadami efektywności:

  • jedna fiszka – jedna (maksymalnie dwie) informacje. Przykład ze strony SuperMemo:
Źle ułożone pytanie:
Q: What are the characteristics of the Dead Sea?
A: Salt lake located on the border between Israel and Jordan. Its shoreline is the lowest point on the Earth’s surface, averaging 396 m below sea level. It is 74 km long. It is seven times as salty (30% by volume) as the ocean. Its density keeps swimmers afloat. Only simple organisms can live in its saline waters
Dobrze ułożone pytania:
Q: Where is the Dead Sea located?
A: on the border between Israel and Jordan
Q: What is the lowest point on the Earth’s surface?
A: The Dead Sea shoreline
Q: What is the average level on which the Dead Sea is located?
A: 400 meters (below sea level)
Q: How long is the Dead Sea?
A: 70 km
Q: How much saltier is the Dead Sea than the oceans?
A: 7 times
Q: What is the volume content of salt in the Dead Sea?
A: 30%
Q: Why can the Dead Sea keep swimmers afloat?
A: due to high salt content2
Q: Why is the Dead Sea called Dead?
A: because only simple organisms can live in it
Q: Why only simple organisms can live in the Dead Sea?
A: because of high salt content
  • Dodawanie do fiszek obrazków, kolorów, rysunków, dźwięków (gdy tworzymy je cyfrowo), aby zaangażować więcej zmysłów i wytworzyć skuteczniejsze haki pamięciowe;
  • Nie należy tworzyć fiszek, które pytają o całe listy elementów, dla przykładu:
Źle ułożone pytanie:
Q: Wymień ACE-I
A: Enalapryl, ramipryl, peryndopryl, kaptopryl…Q: Jakie są działąnia niepożądane ACE-I?A: Często: zwiększone stężenie potasu we krwi, bóle głowy, zawroty głowy pochodzenia ośrodkowego, niedociśnienie, niedociśnienie ortostatyczne, omdlenie, nieproduktywny, drażniący kaszel, zapalenie oskrzeli, zapalenie zatok przynosowych, duszność…
Dobrze ułożone pytania:
Q: Enalapryl – jaka grupa?
A: ACE-I
Q: Który ACE-I ma najkrótszy okres półtrwania?
A: kaptopryl
Q: W jakich chorobach stosuje się ACE-I (wymień trzy):
A: nadciśnienie tętnicze, niewydolność serca, zespół nerczycowy
Q: Jaki jest charakterystyczny objaw niepożądany ACE-I?
A: suchy kaszel
  • Używaj jak najmniejszej liczby słów na fiszkach – tylko to, co jest absolutnie niezbędne;
  • Najpierw zrozum materiał, a potem go powtarzaj – bez odpowiedniego przygotowania mózgu do informacji nawet najlepsza fiszka nie pomoże nikomu zapamiętać ciągu liczb pi (do tego są inne metody).

Wielu ludzi zaznajomionych ze spaced repetition z pewnością poleca odpowiednie SRS (tj. Spaced Repetition Software) – programy, które mają wbudowane algorytmy, które namawiają nas do powtarzania konkretnego materiału w konkretne dni (interwały oraz częstości powtórzeń można w nich modyfikować).

Oczywiście – wszystko to można zrobić w sposób jak najbardziej analogowy, jednak wszechogarniająca nas technologia pozwala nam to robić zdecydowanie efektywniej, zastępując najbardziej (oprócz tworzenia fiszek) nużący proces – czyli ustanawiania odpowiednich stosików. 


Najczęściej stosowane SRS to:


Anki (jap. 暗記 – pamięć) – otwartoźródłowy program, chyba najpopularniejszy w tym zestawieniu. Jest darmowy na wszystkie systemy poza iOS, i o ile może wyglądać na pierwszy rzut oka dosyć topornie, to ma bogaty arsenał do modyfikacji zarówno fiszek, jak i interfejsu (choć w tym drugim przypadku konieczna może okazać się znajomość podstaw styli CSS), przez co można zrobić w nich absolutnie wszystko. Dodatkowo istnieje wiele gotowych talii, które użytkownicy umieszczają w sieci (mimo to, gorąco zachęcam do tworzenia własnych talii, zdecydowanie ułatwia to zapamiętywanie).


Quizlet – program dostępny w formie freemium (za wersję lepszą i bez reklam trzeba zapłacić), z ciekawszą szatą graficzną oraz, poza klasycznymi fiszkami, kilkoma rodzajami “gier” do nauki. Quizlet posiada również olbrzymią bazę stworzoną przez użytkowników, można oczywiście tworzyć własne talie.


SuperMemo – aplikacja opracowana przez Piotra Woźniaka w 1985 roku i do dzisiaj rozwijana, stosuje wiele technik przyspieszonego uczenia się – jest jednak płatna. Dostępny jest darmowy pierwszy miesiąc.


Brainscape – amerykański program z olbrzymią bazą gotowych fiszek do różnych dziedzin nauki, stosujący klasyczne SRS. Dostępny w abonamencie.


Co to jednak oznacza dla nas? Przede wszystkim, należy wyciągnąć z podanych informacji znaczącą lekcję – aby się efektywnie uczyć, trzeba umieć się uczyć. Mimo, że SR jest wyjątkowo żmudną i czasochłonną metodą, umożliwia nam zrozumienie i nauczenie się olbrzymich porcji materiału, które pozostaną na długo w naszej pamięci. Jest to też rozwiązanie problemu, które z pewnością może przytrafić się podczas nauki farmakologii – w jaki sposób wciąż pamiętać o lekach z pierwszego tematu w momencie kończenia ostatniego?

I na sam koniec – mem dla miłośników Anki i SR 😉


“Wieczne problemy z pamięcią” to pierwszy z serii artykułów poświęcony metodyce nauki, pamięci, biologii uczenia się i kognitywistyki. W następnych częściach przejrzymy się neurobiologii pamięci, zrozumiemy czym jest deadtime i jak go wykorzystywać, odkryjemy potęgę haków pamięciowych, wytłumaczymy czym są pałace pamięci i nauczymy się, w jaki sposób tworzyć mnemotechniki, które pomagają, a nie przeszkadzają w zapamiętywaniu. À bientôt!



Pełna lista oprogramowania typu SRS wg Wikipedii – https://en.wikipedia.org/wiki/List_of_flashcard_software


Spaced Repetition:

https://www.gwern.net/Spaced-repetition?fbclid=IwAR2CbeViUdyKFx_R1DB0hRjCo7KyQQmgKdwer7zEYpoi72bIhyH8cNk-jUI


Ebbinghaus:

https://supermemo.guru/wiki/Hermann_Ebbinghaus_(1885)_and_spaced_repetition_(1985)


Spacing effect:

https://supermemo.guru/wiki/Spacing_effect

Kilka badań naukowych:

https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pmc/articles/PMC5476736/

https://www.researchgate.net/publication/290511665_Spaced_Repetition_Promotes_Efficient_and_Effective_Learning_Policy_Implications_for_Instruction

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/30670661/

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/24910566/

https://pubmed.ncbi.nlm.nih.gov/31036763/